Sol Oriens

Nie jesteś zalogowany na forum.

Ogłoszenie

POGODA
DZIECIĘ KSIĘŻYCA
Dwunogi znikły z gęstych lasów, co tylko potwierdza przyjście coraz cieplejszych dni. Choć pogoda wciąż lubi się zmieniać z nienacka, to jednak znikły wszelkie ślady po zimie, pozostawiając za sobą błoto i wezbrane potoki. Śnieżne czapy w górach kurczą się powoli, odsłaniając wyżej położone przełęcze i kotliny. Płowa zwierzyna powoli wychodzi z puszczy, by skorzystać ze świeżych traw.
Ciemności, Ciemności, Ciemności...
Mrok skrywający się wśród blasku albo dogorywa, albo jest silniejszy niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Kształty snujące się pod jego osłoną od zawsze igrają ze zmysłami śmiertelników niczym niczym zastęp mimów na twoich usługach. Czekają na jedno twoje skinienie...

#1 2016-11-27 17:13:11

Sheothar
Zwykły Wilk
Skąd: grota w lesie
Dołączył: 2016-10-10
Liczba postów: 56
PŁEĆ: samiec
WIEK: 3 lata
ŹRÓDŁO AVATARA: pixabay.com
MULTI: Kania
WWW
AndroidChrome 50.0.2661.89

Sheothar

Idealnie czarne futro wtapiało się w półmrok gwiaździstej nocy, a gdzieś w głębi płonęły dwie błękitne lampy, które zaraz wolno zgasły.

Wielu mówi nam, by nie oglądać się za siebie. No, a przynajmniej ja często to słyszałem. “Idź na przód, a osiągniesz wszystko. Nie zatrzymuj się, nie oglądaj, a już na pewno nie próbuj się cofać.” Jak na ironię, im częściej nam powtarzają, by czegoś nie robić, tym bardziej chcemy się przekonać, a co jeśli jednak. Co mamy do stracenia? Różnie z tym bywa. A co mam ja? … Nawet jeśli bardzo wiele, to chyba wolałbym zaryzykować. Wolałbym żałować błędu i próbować go naprawić, niż żałować, że nigdy nie zobaczę, co mogłoby się wydarzyć. Dobrze. A więc… Zatrzymam się.

Ze smukłego pyska wypłynęła chmurka białej pary, zrodzona z cichego westchnienia.

Sheothar. Too, wbrew pozorom, imię wcale nie dziwniejsze od wszystkich innych, a słyszało się w życiu różne rzeczy. Jak można by się spodziewać, nadała mi je matka. Nic nadzwyczajnego, prawda? Może i nie, ale to jednak ma jakieś tam minimalne znaczenie. Nie samo w sobie, ale jednak. Aha, nie ma sensu doszukiwać się w nim żadnego ukrytego przesłania. To po prostu imię. Może i każde skądś się wzięło, ale to jeszcze nie powód, żeby z niego wróżyć. Nigdy nie rozumiałem tych, którzy to robią… Coś mi umknęło… Ach, tak, skróty. Druga rzecz, którą definitywnie każdy ma, jeśli jakośkolwiek się nazywa. Chyba najczęściej mówiono na mnie “Sheo” albo “Rathi”. Śmieszne, ale prawie nikt nie nazywał mnie “Sheothem”. Nie powiem, żeby mi to przeszkadzało, nawet dzisiaj i nawet to drugie - nie brzmi wcale tak źle. W przeciwieństwie do “Othi”, ughh, to jest coś okropnego. Wiadomo, słowo z serii “powiedz, a cię trzepnę”, każdy takie ma. … Hm, jak jeszcze mnie nazywano? Trochę się tego uzbierało. “Włóczykij”, “Mag z Mahoman”, “Wiatr”, “Mały Kruk”, “Czarne Licho” i jeszcze parę innych, które nie miały większego sensu niż zwykły nazywacz.

Milczał przez dłuższą chwilę, porządkując myśli, a smukła sylwetka nie poruszyła się ani razu.

No dobrze, ale co te wszystkie słowa właściwie określają? Trudno jest mówić o sobie bez należytej krytyki, więc może lepiej mówił nie będę. Powtórzę jedynie to, co słyszałem od innych albo co… co pewnie bym usłyszał, gdyby chcieli o tym rozmawiać. Nie żebym był jakimś jasnowidzem, czasami takie rzeczy po prostu widać. Selti często denerwuje to, że lubię znikać bez ostrzeżenia i włóczyć się, gdzie popadnie. Co w tym złego? Przynajmniej orientuję się w otoczeniu, a przecież nie można wiecznie siedzieć w tym samym miejscu. Chyba bym zwariował… Mimo wszystko zawsze wracam, choć czasami zastanawiam się, czy powinienem wracać właśnie tu. Pewnie niejedna osoba by mnie za to prześwięciła, ale ja nie chcę ich porzucić. Mógłbym zostawić miejsce, ale nie swoją watahę. Hm, i tak źle i tak niedobrze. Może nie żyję długo, ale zdążyłem zyskać sobie wrogów. Chyba przez mój charakter, podobno, chociaż jak dla mnie, to sami są sobie winni. A ja? Hah, podobno jestem uparty i zapatrzony w siebie. Z której strony? Gdy ktoś ma rację, to raczej normalne, że próbuje to udowodnić. No dobrze, mooże jedna kłótnia była faktycznie moim błędem, ale uzasadnionym, jeśli można się tak wyrazić. To oczywiste, że nie ufa się typowi, który bez powodu zaatakował kiedyś szczeniaka. Być może powinienem już wtedy o tym zapomnieć, ale… chyba byłem, mm, nadgorliwy. Nie chciałem, żeby to się tak skończyło, ale też nie zamierzam się teraz tym zamartwiać. Nie ma już sensu, a ja mam ważniejsze rzeczy na głowie. Zawsze się takie znajdą i trzeba wybierać: wczoraj albo dziś. Ale o wczoraj też nie wolno zapomnieć i tu tkwi największy problem. Jak to pogodzić? Hm, nie powiem, żeby mi się udało, nie wiem nawet czy udało się komukolwiek. Ale trzeba próbować, tylko głupcy nie próbują. Bezczynność niczego nie zmieni, a jeśli jest cel, środki zawsze się znajdą.

Jasno szafirowe światła rozbłysły na nowo niczym barwione księżyce w kradzionym blasku swego pierwowzoru na niebie.

Podobno nie powinno się oceniać innych po wyglądzie. Zawsze się zastanawiałem, czy to jaki jestem pasuje do tego jak wyglądam. W każdym razie jednak nie jest to tak bardzo bez znaczenia, dobry obserwator może sporo wyczytać z aparycji mijanych osób. Hm. Cztery łapy, ogon, uszy, pysk. Wilk. Idiota by zauważył. Idealnie czarne futro, miękkie i gęste, choć niespecjalnie ułożone. Nie świadczy źle, prawda? Długie kończyny i ogon, zdecydowanie chudsza sylwetka od przeciętnej, skrywana pod sierścią. To mogłoby świadczyć o niedożywieniu, chociaż klatka piersiowa nie jest licho umięśniona. Skrzydła pokryte kruczymi piórami i znaczone na końcach w ciemno błękitnym kolorze. Ach, to wiele wyjaśnia, skrzydlate tak mają. Swoją drogą, bywa to niewygodne, ale myślę, że chodzi o wagę… Co jeszcze? Ano jasne, oczy w kolorze błękitnego nieba latem. Niektórzy twierdzą, że mają bystre wejrzenie, ale ja tam nie wiem. Hah, nigdy sobie w oczy nie patrzyłem. Jest jeszcze chusta, zawiązana na mojej szyi. Jasnokremowa na brzegach, barwiona w niebieskie wzory, rośliny, gwiazdy i jakieś… Ludzie to chyba nazywają runami i jakoś… czytają? Nieważne. Jest już mocno sfatygowana, wystrzępiona i brudna miejscami, ale lubię ją. No i ten kryształ na rzemyku, który dostałem od Safiry. Odłamała go ze swojej broni i powiedziała, że będzie mnie chronił przed złymi mocami. Nie jestem pewien, jak to działa, chyba samo z siebie. … Chyba nawet wyglądam na włóczęgę.

Skierował wzrok na stary badyl przed swymi łapami. Na gałązce pojawił się lśniący, błękitny punkcik i szybko rozrósł się w kilka ognistych języków pełzających wzdłuż rozgałęzień patyka. Niebieska poświata zarysowała smukłą sylwetkę basiora na tle ciemności.

Ogień. Po co bogowie podarowali wilkom moce? A może nawet nie tylko wilkom? Nikt, kogo znam, nie potrafi na to jednoznacznie odpowiedzieć. Mnie obdarowali ogniem. Mogę wskrzeszać błękitne płomienie nawet tam, choć nie będą wcale duże, gdzie nie mogłyby mieć żadnych szans… no, może tylko nie pod wodą, być może świat rządzi się również wyższymi prawami niż magia, choć brzmi to trochę dziwnie. Ale ogień lubiłem zawsze, lubiłem sprawiać, by nie krzywdził tego, co dotknie, i przybierał niezwykłe kształty. Może i jest to tylko zabawa, ale bliskość płomieni pozwala się wyciszyć. Bywa też rzeczą niebezpieczną, o czym niektórzy już zdążyli się przekonać. Hm, nie jest łatwo ugryźć kogoś, kogo ciało całe płonie. Ale… cała ta zabawa jest kosztowna i, niestety a może stety, należy raczej do ostateczności. A przynajmniej w pierwotnym zamyśle.

Westchnął. Ogień zgasł, posyłając w czarne niebo smugę szarego dymu.

Chyba już czas, aby się obejrzeć za siebie… Jak to się zaczęło? Urodziłem się w dużej jaskini, na samym schyłku jesieni. Dobrze pamiętam chłód, którym powitał mnie ten świat. I właściwie niewiele poza tym. Jak już wcześniej wspomniałem, mną i moją młodszą siostrą, Leo, zajmowała się nasza matka, Aevara. Dość wcześnie dowiedzieliśmy się, że była przywódczynią naszego stada, Mahoman. Ona również potrafiła kontrolować ogień i najpewniej właśnie po niej to odziedziczyłem, ale jeśli o resztę chodzi, to wyglądaliśmy przy niej jak dwójka podrzutków. Ona była buro-ruda o złotych ślepiach, nie wyróżniała się z tłumu zwyczajnych wilków. My skrzydlaci i niebieskoocy, ja czarny, Leo biała. Właściwie ona była największym ewenementem, bo czarny był również nasz stryj i… drugi rodziciel, Vephar. Ten ostatni podobno nie miał skrzydeł, więc musiał mieć kogoś takiego gdzieś w rodzinie. W każdym razie, wiem jak wyglądał, bo mi mówiono, ale nigdy w życiu go nie widziałem. I na Starą Puszczę, lepiej dla niego, żebym nie zobaczył.
Jako że nasze stado było wtedy niemal zupełnie przetrzebione i jakby nie patrzeć, zostaliśmy sami, nasz stryj Shadow przygarnął nas do swojej jaskini, leciałem wraz z Leo na jego grzbiecie. Przewodził on wrogiej watasze Darahati, ale wtenczas panował pakt. Lichy bo lichy, ale zawsze, więc nasze dzieciństwo nie zapowiadało się aż tak źle. I nie martwiliśmy się o to bynajmniej, pochłonięci badaniem otaczającego nas świata. Pamiętam, że denerwowałem matkę niemożnością usiedzenia na tyłku, mówiła, że “usilnie staram się zrobić sobie krzywdę”. Shadow dbał o nas i mówił o wielu rzeczach, a wszystkie brzmiały jak niezwykle ważne i skomplikowane. I mądre. Byłem w niego zapatrzony jak w największy autorytet. Wtedy też poznałem Huntera i jego przyjaciółkę, której imienia nie pamiętam. Nie wiem, czy byli tam kimś ważnym, ale to nie miało wtedy większego znaczenia. Sielanka trwała jednak nadzwyczaj krótko. Matka pokłóciła się z tamtejszymi wilkami, a poszło o Vephara. Nie rozumiałem wtedy, dlaczego tak ją to denerwowało, ale dość powiedzieć, że skończyło się krwawą walką. Shadow przegonił nas z powrotem na nasze ziemie, wytykając błędy swojej siostrze. Pamiętam, że chciał, abym ja został razem z nim. Wahałem się, a jednak nie chciałem zostawić Leo. To był pierwszy i chyba największy błąd, jaki popełniłem w życiu. Gdyby nie to, to wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Ale cóż, wróciłem razem z nimi do naszej rodzimej jaskini, a niebawem spadł śnieg. Shadow przyszedł jeszcze raz do nas, przyniósł jedzenie, ale zaczął też wygłaszać swoje mądrości. Matka pokłóciła się z nim, ja na nich nakrzyczałem i uciekłem wgłąb groty. Zrozumiałem wtedy, że nawet Shadow nie jest święty, może gdyby odezwał się inaczej... Znowu chciał ze mną gadać, ale w końcu sobie poszedł. Nie wiem czy to w strachu przed zimą, która zapowiadała się na srogą, czy też z innego powodu, ale powoli do jaskini trafiało więcej wilków. Był taki czarny basior z jakąś samicą. Miał na szyi… jakąś błyskotkę, nie pamiętam kształtu. Okazał się całkiem w porządku. Potem jednak pojawił się bury wilk o potężnej budowie, był ranny i prosił o schronienie. Leo nie ufała mu od początku i słusznie, jak się potem okazało. Tu należy wspomnieć, że moja siostra umiała władać lodem. Chciała się wtedy pochwalić nową sztuczką, ale ten wilk niespodziewanie ją zaatakował i chciał zabić. Na szczęście matka zareagowała dostatecznie szybko, wyszedł w gorszym stanie niż wszedł. Niedługo potem odbyło się święto pod Ar Łuk Mas, uczta na cześć bogów i razem z nimi. Brzmi to niewiarygodnie, ale tak, rozmawiałem nie tyle z jednym z nich, co z najstarszym. Dobrze pamiętam, powiedział mi, że tamtego dnia może się spełnić każde moje życzenie. Zażyczyłem sobie, by cała nasza rodzina była wreszcie razem, a on odparł, że nie trzeba do tego boskiej mocy, że sam będę mógł o to zadbać. Dla matki był to smutny dzień, wtedy bowiem mieliśmy się spotkać z Vepharem. Nie przyszedł. Dalsze zimowe miesiące mijały dość spokojnie; razem z Leo odkrywaliśmy nowe umiejętności i ćwiczyliśmy poznane, a pewnego razu znalazłem w lesie nad rzeką beżowo niebieską chustę, którą zresztą mam do dziś. Po raz pierwszy spotkałem też człowieka, małą dziewczynkę imieniem Safira. Pokazała mnie i Leo jak mieszkają ludzie i opowiedziała nam bajkę z przedmiotu zwanego książką. Była strasznie dziwna w naszych oczach, ale również miła i niezmiernie nas ciekawiła, zupełnie jak coś z innego świata. Często ją potem wspominaliśmy.
Mnie jednak czegoś brakowało, coś tu było nie w porządku. Chciałem wiedzieć, gdzie on jest, co się z nim dzieje, chciałem go zobaczyć. W szczenięcej łepetynie pojawiła się nawet myśl, że może pobłądził albo ma kłopoty, a ja mógłbym mu pomóc. Mając sześć miesięcy, opuściłem tę krainę i udałem się na północ, gdzie podobno poszedł też inny wilk. Jeden wilk nie stanowi podstawy do podjęcia decyzji, ale nie przyszło mi to do głowy, a poza tym, nie miałem lepszego pomysłu. Życie w pojedynkę nie było takie proste jak z początku mi się wydawało, a największy problem stanowiło polowanie. Myślałem, że najprościej będzie dogonić zwierzynę, ale jej czujność była barierą niemal nie do przejścia, a w biegu skrzydła haczyły o wszystko. Myślałem też, że to one okażą się rozwiązaniem, ale przy lądowaniu niemal skręciłem łapę. Bolała przez kilka dni, a mnie ledwie udało się znaleźć parę mysich gniazd. Wtedy spotkałem burego wilka imieniem Kamav. Był dość młody, ale i tak ze trzy razy starszy ode mnie. Z początku wydawał się kpić z całej sytuacji i nie brać niczego, co mówiłem, na poważnie, okazał się jednak w porządku. Zaproponował mi pokazanie paru życiowych sztuczek, jak to ujął, w zamian za towarzystwo w podróży. Wędrował właśnie w poszukiwaniu swojej watahy, którą musiał zostawić na jakiś czas, ale nie wiem czemu. Kamav był inny niż matka czy Shadow, pomimo różnicy wieku, traktował mnie jak kolegę, kogoś równego sobie. Lubiłem jego zwariowane pomysły, jak na przykład spływ rzeką na krze czy podcinanie karibu gałęzią… Oczywiście wiedział o moim celu i jak bardzo to było ważne, wiele mu o tym mówiłem. Podobno w jego stronach przewija się sporo wilków, miałem więc nadzieję, że znajdę tam i Vephara lub chociaż wyraźny ślad po nim. Cóż, istotnie znalazłem. Była tam taka wilczyca, szara o zielonych oczach, nazywała się jakoś… Nera? Chyba tak. Każdego o to pytałem, więc i jej nie śmiałem pominąć. Kiedy podałem jej dokładny rysopis i imię wilka, najpierw się zdziwiła, potem speszyła, a na koniec na jej pysku zobaczyłem jakąś złość. Widziała Vephara i znała go dość dobrze, mówiła, że nie wie gdzie jest i nie chce wiedzieć. Kiedy spytałem dlaczego, powiedziała, że ją okłamał i zabawił się jej kosztem. Mówiła, żebym nie zawracał sobie nim głowy; w jej głosie słyszałem ten sam ton, co w głosie matki, kiedy kłóciła się z wilkami z Darahati. Tak jak stwierdziła Nera, nie rozumiałem, o co w tym chodzi, ale od czego miałem towarzysza? Współczuję mu dzisiaj, nie jest łatwo wyjaśnić siedmiomiesięcznemu szczeniakowi, czym jest zabawianie się kosztem wadery. No ale szacun, wyjaśnił, na swój mętny sposób zrozumiałem. To był dla mnie cios, gdy uświadomiłem sobie, kogo przez cały ten czas tak bardzo chciałem zobaczyć, że temu komuś, wcale na mnie nie zależy, a pewnie nawet nie wie o moim istnieniu. Wtedy przyszło mi do głowy, że może nie jestem jedyny, że kto wie ilu mi podobnych czeka i spotka tylko rozczarowanie. Znienawidziłem go za to.
Nie bardzo wiedziałem, co ze sobą zrobić, więc Kamav przekonał mnie, bym jeszcze przez jakiś czas został w jego stadzie. Chyba chciał mnie mieć na oku. Jako syn alfy żyłem pod specjalnymi względami, później zaś jak samotnik; nie miałem pojęcia jak działa hierarchia, kiedy jest się w samym jej środku. Można powiedzieć, że… przeszedłem parę przyspieszonych lekcji. W ostatecznym wyniku nie było tak źle, szybko przyzwyczaiłem się do nowych zasad, ale po trzech miesiącach zaczynało mnie gryźć sumienie. Gdzieś tam na południu zostawiłem przecież własną watahę. Moja misja się skończyła, więc mogłem wracać do domu.
W krainie śniegi zeszły już niemal zupełnie i wydawało się spokojnie, ale były to tylko pozory, bo w rzeczywistości powitał mnie większy burdel, niż zostawiałem. Najpierw powiedziano mi, że szykuje się wojna z przywódcą szkarłatnych. Cudownie, bo przecież on jest bogiem. Znaczy był, przepraszam, był, a zdaniem niektórych tylko udawał. W każdym razie starałem się rozeznać w tym wszystkim, kiedy nagle dowiedziałem się również, że Aevara nie żyje, a na domiar wszystkiego moja kochana siostrzyczka została alfą Mahoman. To ostatnie właściwie było wtedy najmniej ważne. Poprzysiągłem sobie zemstę na Szkarłatnym Panu, to on był odpowiedzialny za śmierć mojej matki. Pewnie wyglądałoby to trochę inaczej, gdybym nie spotkał wtedy Selti. Przyznam szczerze, że brałem ją z początku za dużego szczeniaka i tylko zaciekawiła mnie kwestia Zwiastunu Początku, jak to ją nazywano. Myliłem się jednak. Polubiłem od razu jej beztroskie i radosne podejście do życia, było takie proste i zarazem miało w sobie coś więcej, było urocze, pozwalało zapomnieć o każdej truciźnie, jaką świat mi podsuwał. Wtedy jednak nie było wiele czasu na głupstwa, musiałem pomóc w organizacji i przygotowaniach do wojny naszej… chyba słowo “garstka” będzie dobrze pasować. Zdziwił mnie brak Shadowa, którego zastępował Hunter, ale podobno miał jakieś ważne sprawy do załatwienia, nie wnikałem. Cała zabawa nie trwała długo, ale bitwy z upiorami szkarłatnych nie zapomnę do końca życia. Nieraz jeszcze budzę się, mając przed oczyma kościste, na wpół gnijące pyski rozciągnięte i wykręcone, jakby każda sekunda ich przeklętej egzystencji sprawiała bezgraniczne cierpienie… Uhm, do dziś dziwię się, jakim sposobem udało nam się wygrać, ale obecność paru świetlistych z pewnością pomogła. Nie udało mi się osobiście dokonać zemsty na Szkarłatnym Panu, ale przynajmniej miałem w tym swój udział. Istniała groźba jego powrotu, toteż nie wszystko stracone, że tak to ujmę. Postanowiłem pozostać czujny, ale nic nie zakłócało spokoju. Miałem wtedy czas, by jakoś sensowniej zadomowić się na nowo i ogarnąć wszystko, co mnie ominęło. Nie zamierzałem kwestionować władzy mojej siostry, uznając, że przynajmniej będę mógł zająć się własnymi sprawami. Razem z Selti często włóczyliśmy się po najróżniejszych miejscach, nierzadko urzeczywistniając nasze dziwaczne pomysły. Jeden był prawdziwym przegięciem, postanowiliśmy zbadać wnętrze Wyrwy. Zapowiadało się śmiesznie i nie wyglądało to na nic groźnego, dopóki nie straciliśmy orientacji w kierunkach, a ze ścian nie zaczęły wypełzać włosowe i cieniste macki. Bladoniebieska iskra przecięła ciemność, a po chwili światło dnia poraziło nasze oczy. To Safira uratowała nam skóry. Ucieszyła się na nasz widok, a mnie podarowała wisior zrobiony z kryształowej końcówki swojej broni, by chronił mnie w przyszłości. Niebawem, również szwendając się razem z Selti i Leo, spotkałem dawnego opiekuna mojej przyjaciółki, wilka imieniem Razer. Pokaźna sylwetka, ciemno bure, gęste futro, żółte ślepia. Niemal natychmiast rozpoznałem w nim tego samego wilka, który niegdyś zaatakował moją siostrę. Poczułem się odpowiedzialny za jej bezpieczeństwo. Pomimo uśmiechów i zabawy, atmosfera gęstniała, on też mnie rozpoznał i kiedy już rozwijała się kłótnia, Selti… Nie, to nie była ona, to nie był jej ton głosu, a jednak to coś siedziało w niej. Chyba na swój sposób chciało nas uspokoić, ale magia krwi i psychopata to kiepskie połączenie. Mogłoby być z nami krucho, ale miałem kryształ od Safiry. I rzeczywiście działał, przegnał to coś. Selti mówiła, że nie miała na to wpływu i, w przeciwieństwie do Razera, wierzyłem jej. Dziwiłem się, że on nie. I to był punkt zwrotny w naszej znajomości, jak się później okazało. W krainie wybuchła epidemia, właściwie nie wiadomo skąd. Wiele zwierząt poumierało, panował głód i ogólne napięcie. Ale! W międzyczasie pojawił się Shadow, to głównie dzięki jego doświadczeniu zaczęliśmy sensowne poszukiwania leku. Nie obyło się bez problemów ze współpracą moją i Razera. On nie potrafił zrozumieć, że są rzeczy ważniejsze od sprzeczek. Coś siedzące w Selti znów się wtrąciło, tym razem przy szerszej widowni. Obwiniała się za to, nazywała potworem. Znalazłem ją rozpłakaną nad brzegiem jeziora. I uświadomiłem sobie, że to ostatnie, co chciałbym zobaczyć. Oczywiście nie zostawiłem jej tam samej. Kiedy zdobyliśmy od ludzi przepis na lekarstwo, zazdrość zżarła tego burego głupka. Skończyło się bójką, którą udało mi się wygrać dzięki płomieniom. To wcale nie przemówiło mu do rozsądku. Nie tylko on wymagał poprawy, Shadow wyraźnie widział długą listę zmian, jakim należało poddać naszą krainę, by wreszcie zapanował w niej pokój. Zaproponował mi współpracę, na którą oczywiście przystałem, ale niedługo potem znów zniknął. Powoli kraina stawała na nogi, a ja zająłem pozycję bety w Mahoman. Pewnie powinienem się cieszyć, ale… to nie było zbyt przyjemne uczucie. Na domiar wszystkiego dowiedziałem się, że Shadow oddał pieczę nad Darahati Razerowi. Nie mogłem zrozumieć sensu tej decyzji, czułem się przez niego oszukany. Zupełnie jakby mi nie ufał albo sądził, że nie będę się nadawać. Wolał powierzyć stado samotnikowi niż siostrzeńcowi. Przyznaję, to znacząco pogorszyło moje stosunki z burym. Wisienką na torcie stał się dzień, kiedy Razer znikąd pojawił się w naszej jaskini. Zachowywał się dziwnie, milusińsko i wyraźnie nie był świadom tego, co robi. Mieliśmy z niego niezły ubaw, ale to druga rzecz, której szczególnie żałuję. To było głupie i trochę mnie poniosło, nie jednak tak bardzo jak Leo, która zachowała się gorzej niż szczeniak. Zdecydowanie nie tak powinna zachowywać się alfa, czy ona tego nie rozumiała? Zacząłem poważnie myśleć o tym, że znalazła się w nieodpowiednim miejscu w stadzie. Razer znienawidził nas za to, a mnie obwiniał o kradzież Selti. Kompletnie mu odbiło, razem z Leo musiałem ją ratować z jego groty, gdzie ją uwięził. Szczęście, że się nie spóźniliśmy. Chciałem wtedy zakończyć tę farsę raz na zawsze, miałem ku temu okazję i nie wahałbym się ani chwili, ale Selti mnie powstrzymała. Mimo wszystko wciąż jej na nim zależało. Dziwnym było natomiast, że Leo nie zrozumiała, co miałem na myśli, chciała się z nim pogodzić, była taka naiwna. Darahati rosło w siłę i my również przygarnialiśmy nowych członków. Jako beta, przejąłem część obowiązków siostry, którą widywałem coraz rzadziej. Co się z nią działo? Ha, nic. Była równie nieodpowiedzialna, co Shadow. Zupełnie, jakby to była zabawa. W pewnym momencie Darahati przypuściło na nas atak, ale… nie osobiście. Razer w jakiś sposób zdołał, mm, przejąć kontrolę nad różnymi zwierzętami z lasu i zwyczajnie je na nas nasłał. Domyśliłem się tego, kiedy zauważyłem ich oczy identyczne jak jego. Jestem pewien, że chciał się mnie pozbyć. Potem jednak to ucichło, miałem trochę czasu, by popracować nad swoimi umiejętnościami, dojść do siebie, że tak powiem. Nie wiem, co porabiał nasz wróg, ale na pewno nic dobrego, dlatego też usilnie przekonywałem Leo, by nie próbowała się z nimi układać. To był iście szalony pomysł z jej strony, oni zaraz by to wykorzystali. A ona? Dzieciak, najpierw znika, szlaja się, potem szaleje na każdą nowinkę i próbuje decydować. Wiedziałem, że to nie doprowadzi do niczego dobrego i starałem się jakoś przygotować na reakcję w razie katastrofy. To też było naiwne podejście, powinienem zareagować szybciej, ale cóż. Leo bardziej bała się wojny niż rozsądku, ale Razer nie był już wtedy tym samym wilkiem, któremu kiedyś pomogła. W dodatku, jak się okazało, miał sojuszników w szkarłatnych. Bratanie się z tą bandą byłoby jawną zdradą, nie mogłem pozwolić, by Leo całkowicie pogrążyła Mahoman przez swoją tchórzliwość i głupotę. Jako prawowity dziedzic czułem się za nich odpowiedzialny. Na domiar złego w krainie zaczęły dziać się niepokojące rzeczy. Zaczęło się niewinnie, zorza, spadające gwiazdy… Ale to nie były gwiazdy, spotkałem jedną z nich, o ironio, miała na imię Świetlista Gwiazda. Istoty, które uważaliśmy za bogów, toczyły właśnie bój z tym, co uwolnił Razer. Tak mi to przedstawiła. Była poważnie ranna i choć próbowałem jej pomóc, nie ja jeden, to wkrótce odeszła. Umarła jak zwykły wilk. Wracając dopadły mnie wstrząsy podłoża, nigdy jeszcze nie widziałem czegoś podobnego, a to miał być dopiero początek. Inny obiekt spadły z nieba podpalił las pod górami. Wiedziałem, że zapraszanie do siebie wroga, to teraz ostatnie, czego nam trzeba. Połączenie sił? Nie, żmija nigdy nie będzie współpracować z orłem. Ale Leo była uparta, nie chciała mnie słuchać. Mając świadomość, do czego to doprowadzi, kazałem jej ustąpić. Przyznaję, że zdziwiło mnie, gdy odmówiła, ale to nie zmieniło mojej decyzji. Nie mógłbym spokojnie na to patrzeć albo odejść i wszystko porzucić. Czasami potrzeba odrobiny zła, by móc czynić dobro. … Jeszcze przy tej dyskusji, w obecności trzech innych członków stada wyzwałem ją na pojedynek i pokonałem. Nie jestem z tego dumny, tak po prostu było trzeba. Ciało Leo zostało spalone pod Ar Łuk Mas, a parę dni później ten obszar również pochłonął pożar. Przez większość czasu panowała susza, życie przemieniło się w walkę o przetrwanie. Każda kropla, kęs, każda kryjówka była dosłownie rozchwytywana. Jako nowy alfa starałem się pomagać moim wilkom jak tylko mogłem. Z góry na przykład o wiele łatwiej i bezpieczniej było patrolować tereny i szukać zwierzyny. Ogień bywał również moim sprzymierzeńcem podczas bronienia naszych granic. Na szczęście Darahati miało podobne problemy i nie często wchodziliśmy sobie w drogę. Podobno coś działo się z Razerem, ale nie miałem sposobności, by dowiedzieć się, co dokładnie. Cóż, żyje, więc nie było tak źle. Potem przyszła ulewa. Olbrzymia powódź, która całą krainę zmieniła w bagno, rzeki i jeziora. Nie powiem, żeby było dobrze. Było bardzo źle i co poniektórzy obwiniali mnie za taki stan rzeczy. Że niby z Leo byłoby im lepiej… W pewnym momencie straciłem cierpliwość do ich jęczenia, jeśli było im tak strasznie, to mogli odejść. Istotnie niektórzy odeszli, więcej o nich nie słyszałem, a jednego znalazłem gnijącego w bajorze. Pomimo starań wataha rozsypała się, podzielona opiniami, żywiołami i mogiłą. Podobnie stało się z Darahati. Ja i Selti dalej trzymaliśmy się razem, próbując się odnaleźć w tym zmiennym świecie. Przez kolejnych parę miesięcy sytuacja zdawała się stabilizować aż do tego, co znamy dziś. Przez całe lato nie było źle, życie wracało w różne zakątki. Nie chciałem odbudowywać stada, nie było to nam potrzebne, a obawiałem się, że kolejny podział wilków przywróci dawne konflikty… Postanowiłem nie reagować, póki żadnemu z moich pobratymców nie dzieje się krzywda. Razem z Selti zajęliśmy się eksploracją nowego świata, a tajemnic miał i wciąż ma niemało.

Umilkł na chwilę, przymykając ślepia. Otworzywszy je, wyprostował się ze zdecydowanym wyrazem pyska.

Tak, teraz mogę wybrać. Sam, a nie za czyjąś namową. Ale nie, nie będę się cofał. Nie tyle nie mam do czego, co… nie miałoby to żadnego sensu. Próbować zmieniać lub wymazać przeszłość? Nie zamierzam wypierać się tego, kim byłem.

Podniósłszy się z ziemi, rozprostował parokrotnie skrzydła, złożył je z powrotem i spokojnym krokiem wniknął w ciemność nocy.


STAN POSTACI: Generalnie rozczochrany, ale przy jego dłuższym miejscami futrze nie rzuca się to tak bardzo w oczy. Skrywa ono całkiem sporo sińców i stłuczeń, a jedno z żeber samca jest definitywnie pęknięte. [40] Od czasu do czasu drży mu jakiś mięsień, głównie w kończynach, ale nie jest to szczególnie zawadzające. Da się wyczuć intensywny zapach Selti, a także lasów i traw. Chustka pociemniała, dawno nie widziała porządnej wody. Kryształ na rzemyku nie posiada ani jednej rysy.
***
"Świat wokół ciebie się zmienia,
przez ciebie płynie niepokój...
Płyną chmury po niebie
pod białą flagą obłoków..."

Offline

#2 2016-11-27 19:54:37

Selti
Zwykły Wilk
Dołączył: 2016-10-10
Liczba postów: 68
PŁEĆ: samica
WIEK: 3 lata
Windows 8.1Opera 41.0.2353.56

Odp: Sheothar

AKCEPT *-*
Kp cudowne, urzekło me serce, czułam się jakbym tam była, ya know xD


STAN POSTACI: Jej śnieżnobiałe futro nieco poszarzało, a sama wilczyca jest nieco poobijana. Na jej lewym boku widnieje dość rozległa, aczkolwiek zespolona, rana po niedźwiedzich pazurach.

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot
Tytuł forum

To jest miejsce na reklamę tekstową for partnerskich.

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
adrianczarnecki - ancientgenre - naszmc - leafcraft - scmc